Misterium izerskiej nocy
Ten wpis przeczytasz w około 5 minut
Dwa lata i cztery miesiące. Tyle czasu upłynęło od ostatniego wpisu w moim sudeckim notatniku - jeszcze wtedy pod szyldem izerskiego włóczykija. I choć ksywka turystyczna pozostaje, to postanowiłem zacząć publikować pod swoim nazwiskiem, tak jak to czynię w przypadku zdjęć. A zapewniam, że zdjęć tutaj nie zabraknie. Do brzegu Izery, Włóczykiju. Zapraszam na wieczorną przejażdżkę rowerem z Jakuszyc do Chatki Górzystów...
Ci z Was, którzy mnie znają, wiedzą, że moje nocne górskie wypady nastawione są głównie na astroturystykę. Nie inaczej było tym razem. Sprawdziłem fazy księżyca (polecam meteogram.pl) - zaczął się nów. Pod krzyżowy ogień meteorologiczny wziąłem prognozy na weekend (icm, yr, meteoblue, pogoda googlowska, sat24) - na wszystkich sobotni wieczór był czysty. Nie ma księżyca, nie ma chmur, nie trzeba rano wstawać, bo dzień wolny - wymarzone warunki do wycieczki w stronę Izerskiego Parku Ciemnego Nieba. Doświadczenie podpowiadało, że takich idealnych nocy w ciągu roku jest tylko kilka. Nie skorzystać - grzech ciężki.
O ile do tej pory nocą poruszałem się po Górach Izerskich pieszo lub na biegówkach, tak teraz postanowiłem mieć swój pierwszy wieczorny raz na rowerze. Spakowałem go do auta, wrzuciłem plecak z astro sprzętem i statywem, zabrałem też kilka ciepłych warstw do ubrania, wiedząc jak niska temperatura potrafi zaskoczyć tutaj nocnego turystę.
W Jakuszycach zostawiłem samochód. Minąłem DCS Polana Jakuszycka i starym asfaltem ruszyłem rowerem w stronę Stacji Turystycznej Orle. Domyślam się tylko, co mogli sobie myśleć mijani z naprzeciwka turyści, gdy widzieli przed sobą objuczonego jak cygan przed targiem rowerzystę. Pozdrawiając wszystkich, po kilkunastu minutach znalazłem się przy budynkach osady Orle. Pierwsze mgielne formy unoszące się nad polaną przy dawnym Carlsthal przepowiadały piękny spektakl w dalszej części wieczoru. Dookoła namioty, ognisko, gwar biesiadujących turystów - zawsze lubię przesiąknąć między podobnych sobie. Cel mojej przejażdżki czekał jednak dalej, zatem popedałowałem starym jak świat duktem w kierunku północnym. Kolejne kilkanaście minut leśnej włóczęgi i po chwili krajobraz otworzył się widokiem Kobylej Łąki. Sporadyczni turyści spieszyli w stronę Orla, chcąc zdążyć do bazy przed zmrokiem. Kojący szum Izery i coraz częstsze zamglenia hipnotyzowały w najlepsze, nie chcąc wypuścić mnie ze swoich objęć. Po takiej kontemplacji zostawiłem za sobą ostatni przystanek i pokręciłem w stronę Chatki Górzystów.

Łąka Izerska zwana potocznie Halą przywitała mnie odcieniami kobaltowej ultramaryny i snującymi się w Dolinie Izery mgłami. Błędne Łąki?:) Pomyśleć, że krajobraz ten nie zmienia się od setek lat. Tylko domów dawnej Gross Iser próżno już szukać. Gwar przy Chatce Górzystów i z daleka widoczne ognisko były jak latarnia cywilizacji pośród tej głuszy. Po dotarciu na miejsce okazało się, że trwa mini mecz piłki nożnej i siatkówki. A po chwili do imprezy dołączył muzyk z misą, na której wydawał się przyzywać ciemność.


Przywitałem się z grającą ekipą znajomych Chatkowych: Szymkiem, Jarkiem i Tomkiem, po czym znalazłem sobie kawałek miejsca na ławach i rozpakowałem się, czekając na najpiękniejszą część soboty - noc.

Według sprawdzonej pory widoczności gwiazd i Drogi Mlecznej w aplikacji Stellarium (możecie w niej ustawić lokalizację i czas obserwacji wedle swoich obserwacji astro) od 23.00 zaczynało się najlepsze. Sprawdziłem w aparacie - dokładnie o tej porze można już było zarejestrować Drogę Mleczną. Turyści przy stołach chyba również zaczęli dostrzegać piękno Izerskiego Parku Ciemnego Nieba, zachwycając się na głos - zwłaszcza na widok błyskających meteorów (cisza i nagle gromkie wow). Śpiwory i koce poszły w ruch, a grono obserwujących wieczorne gwiezdne zjawisko, bo inaczej nie godzi się tego nazywać, powiększało się z minuty na minutę. Zostali najwytrwalsi...i najlepiej bawiący się przy ognisku. Czasem wydaje mi się, że ten ogień jest tutaj wieczny. Da się odczuć pomieszanie beztroski z czymś pierwotnym, bo przecież tęsknimy za takimi chwilami kiedy nic nie musimy poza błogostanem, a jednocześnie ogień od tysięcy lat towarzyszy człowiekowi w jego wieczornym posiedzeniu.


Była już 23.30, temperatura zaczęła spadać coraz szybciej, a morze mgieł podchodziło coraz bliżej pod drzwi schroniska. Pojedyncze kształty w trawach, zdradzały co jakiś czas snopem latarek, że to inni pasjonaci zatraceni w obserwacjach tego, co nad głowami. Nie byłem tam sam. A może wszyscy nie byliśmy tam sami? Takie momenty, gdzie czas przestaje mieć znaczenie, sprzyjają medytacji, refleksjom, zdystansowaniu od codzienności. Jakieś pięć lat temu siedziałem w tym samym miejscu z nieodżałowaną Panią Danusią z Chatki, wspominając kumpla Czarka, którego wówczas żegnałem na zawsze. Czarka i Pani Danusi już nie ma między nami...a może właśnie są? Może pośród tysięcy gwiazd widnieją ich dwa jasne punkty? Może pośród mgieł przemykają tu cichaczem po zapadnięciu ciemności i tulą się z nami przy cieple i blasku ogniska?
Przed północą wsiadłem na mokry od wilgoci rower, spakowałem plecak, włączyłem lampkę i ruszyłem w drogę powrotną do Jakuszyc. Przy zjeździe do mostku na Jagnięcym Potoku, moje zamoczone hamulce wydały z siebie przeraźliwy dźwięk, jakby przodkowie nie chcieli by opuszczać ich towarzystwo. Po chwili światełko Włóczykija przepadło w mgłach Doliny Izery. Nucąc pod nosem ulubione kawałki Myslovitz, minąłem resztki nocnej posiadówki pod Stacją Orle i po niecałej godzinie opuszczałem już Jakuszyce. Zmęczony, ale natchniony. Bo jedno jest takie niebo. Izerskie niebo lipcowe.
P.S. Za odświeżenie strony i jej zmartwychwstanie dziękuję Marcelemu Grabowskiemu - gdybyście potrzebowali tego typu usług, chętnie podeślę Wam namiary do kumpla:)